To nie żart…

Niektórzy z Was dowiedzieli się z Facebooka, że w zeszłym tygodniu zorganizowaliśmy ciekawy eksperyment, zapraszając do współpracy przy wystawie Aleksandra Gierymskiego specjalistów z dziedziny psychiatrii i psychologii.

Jestem zwolenniczką badań interdyscyplinarnych, bo dzięki nim można się od siebie nawzajem wielu ciekawych rzeczy nauczyć. Należy jedynie uznać, że nie ma się monopolu na wiedzę. To trochę tak jak z reklamą wybielacza. Jak coś jest do wszystkiego, to bardzo często jest do niczego. Nasz świat wzbogacił się o nowoczesne środki badawcze – codziennie ukazuje się tysiące nowych publikacji i dochodzi do niezliczonych odkryć. Trudno więc być wszystkowiedzącym omnibusem. Szczególnie, gdy rzecz dotyczy tak skomplikowanego zagadnienia, jakim jest człowiek. Spójrzmy tylko, ile dziedzin nauki obraca się jedynie wokół nas, organizmów z krwi i kości, obdarzonych wolą.

Dlatego postanowiliśmy spojrzeć na naszego autora, poszerzając spektrum zainteresowania i wiedzy. Chcieliśmy zobaczyć człowieka oczami, którymi historykowi sztuki czy konserwatorowi patrzeć bardzo trudno. Do Gierymskiego przykleiło się kilka stereotypów dotyczących jego dziwnego, bardzo nieprzyjaznego dla otoczenia zachowania i choroby psychicznej. Wydaje się, że wystawa monograficzna jest doskonałą okazją, by zmierzyć się również z takimi stereotypami. Jednak trzeba do tego mieć odpowiednie przygotowanie, którego my nie mamy.

Stąd pomysł, aby poszukać wsparcia specjalistów – medyków. Dla nich to też coś zupełnie nowego, bo diagnozowany pacjent, niczego już nie powie. Ani prawdy, ani kłamstwa, z którym lekarz może się zmierzyć. Do dyspozycji są jedynie listy – bardzo ważny materiał badawczy, ponieważ są to wypowiedzi samego malarza oraz oczywiście obrazy będące efektem jego przemyśleń, emocji, wypadkową dobrego lub złego samopoczucia, chwilowych niedomagań fizycznych, radości, czy po prostu doła, jakiego możemy wielokrotnie doświadczać na sobie samych.

Musimy zatem analizować rozwój psychiczny i fizyczny, który przechodzi każdy człowiek, a także ewolucję możliwości twórczych, czyli w skrócie – kilka przenikających się krzywych o dynamicznym charakterze. Żeby te krzywe móc właściwie zinterpretować, należy znać chronologię obrazów. No i tu rodzi się pytanie, czy na pewno? Okazało się, że niekoniecznie. Uczestniczącemu w eksperymencie historykowi sztuki nie wolno było nakierowywać psychiatrów na żaden trop. Oni sami ustawiali obrazy w pewne sekwencje, mające dać odpowiedzi na zadawane pytania o rozwój człowieka artysty. Efekty okazały się fascynujące, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że jako laicy nigdy wcześniej nie widzieli pełnego zestawu dzieł Gierymskiego znajdujących się w naszych zbiorach.

Nie wyjawię, jakie były rezultaty i jakie wnioski zostały wysnute. Na to jeszcze przyjdzie czas. Natomiast my zyskaliśmy nowe zaskakujące doświadczenie, wiele materiałów do przemyśleń i z wypiekami na twarzy wróciliśmy ci sami, ale nie tacy sami do dalszej pracy nad wystawą.

Anna Lewandowska
Pracownia Konserwacji Malarstwa na Płótnie

Ciocia z Ameryki, czyli krakowski LANBOZ

Nikogo nie trzeba przekonywać, że posiadanie cioci w Ameryce może sprawić dużo radości, bo przecież o korzyściach materialnych wspominać nie wypada. Nie jesteśmy przecież materialistami, prawda?
Tak, taka ciocia to istny skarb!

Dzisiaj u niemal wszystkich, do których zaglądam, pukam, stukam i czegoś chcę w kwestii Gierymskiego, napotykam podobne problemy. Brak pieniędzy, brak siły perswazji, brak chęci i brak myślenia perspektywicznego… Ale jak tu tworzyć perspektywy, jeżeli zewsząd słychać, że „się nie da”, bo to, bo tamto, bo owamto. Zawsze dobre argumenty… rozgrzeszające sumienia jednych i uciszające drugich. No to się nie da.

Ale jest takie miejsce, gdzie niby się nie da, ale jednak się da. I to jest super!
Cicho, systematycznie, konsekwentnie i z uporem nasi koledzy z Krakowa wybudowali LANBOZ (Laboratorium Analiz i Nieniszczących Badań Obiektów Zabytkowych). Dobrze, że im się udało i to w czasach, trwającego niemal permanentnie kryzysu. Zgromadzili i pracują na bardzo nowoczesnym sprzęcie badawczym i wciąż się rozwijają. Z entuzjazmem, zaangażowaniem, wkładając w to wiele pracy, kształtują nową jakość technik badawczych związanych z konserwacją dzieł sztuki. Na konferencji prasowej, której mogłam posłuchać, tymi osiągnięciami chwaliła się nawet sama Dyrekcja. No Koledzy – gratulacje!

Co ciekawe, u nich nigdy nie ma mowy o tym, że coś „się nie da”. Jeżeli jakiegoś sprzętu nie posiadają, to są gotowi do szukania i nawiązania współpracy z kimś, kto go ma – no i się daje. Zawiozłam kolegom dziesięć obrazów do badań, korzystając ze współpracy między naszymi muzeami, związanej zwłaszcza z organizacją wiosennych wystaw. Więcej nie mogłam, bo oni też mają swoje zadania i programy naukowe. A obie wystawy monograficzne Gierymskich, zarówno warszawska Aleksandra, jak i krakowska Maksymiliana, otwierają się niemal w tym samym czasie.

Możliwości badawcze, jeżeli chodzi o przestrzeń, pracowników i sprzęt mają jednak swoje ograniczenia. No i trochę daleko do tej Ameryki w Krakowie. Badania przecież kosztują, a poza tym wiążą się z nimi również niebagatelne koszty ukryte. To cała logistyka. Przygotowanie obiektów, materiały do pakowania, ochrona, transport, hotele dla całego zespołu ludzi. No, ale nie marudźmy. Jak już pokonamy te wszystkie wewnętrzne rafy pod tytułem „się nie da”, to pozostaje już tylko się cieszyć, że mamy gdzie pojechać z tym naszym cennym ładunkiem. A jak już dojedziemy i rozładujemy obiekty, to możemy liczyć na życzliwą atmosferę, czarną kawę o ósmej rano, a potem bardzo profesjonalne potraktowanie nas samych i naszych drogocennych pacjentów.

Dobrze jest mieć dobrą ciocię, nawet jeśli trzeba pojechać do Ameryki.

Anna Lewandowska
Pracownia Konserwacji Malarstwa na Płótnie

„Pomarańczarka” – patrząc z bliska

Trzeba się skupić, myśleć i analizować, a zebrane informacje ułożyć w czasie i przestrzeni w układzie przyczynowo-skutkowym.
Aleksander Gierymski to trudny artysta. Nie tylko dla historyków sztuki, ale również dla konserwatorów.
Niezwykły umysł i niezwykły malarz. Nietuzinkowy. Zaszufladkowany co prawda do nurtu realistycznego, ale jakże indywidualny. Wiecznie nieusatysfakcjonowany swoją pracą perfekcjonista.
Perfekcjonizm Gierymskiego nastręcza konserwatorom wielu trudności. Sam bowiem autor wielokrotnie poprawiał i przemalowywał fragmenty kompozycji. Gdy na tych wszystkich autorskich udoskonaleniach znajdują się jeszcze szerokie (wykraczające poza obręb ubytku) retusze lub przemalowania (bardzo szerokie retusze „po formie” wpasowane w ogólny koloryt określonego miejsca kompozycji), kłopoty wypiętrzają się jak Alpy. Gdy reperacji wykonanych w różnym czasie było kilka – sprawy komplikują się jeszcze bardziej.

"Żydówka z pomarańczami" -

Na powyższej fotografii, korzystając z przezroczystych folii, naniosłam zaobserwowane ingerencje konserwatorskie oraz pierwotną przyczynę uszkodzenia obrazu (zaznaczoną kolorem czerwonym).
Spróbuję pokazać, czym się różnią.
Na kolejnych fotografiach widoczne są miejsca ingerencji konserwatorskich.

Fot. 1

Spójrzmy na różnice wysokości i faktur. To, co robi wrażenie, że jest głębiej i posiada fakturę płótna jest to ubytek lub inaczej rozległe wykruszenie warstwy malarskiej. Jednak wszystko ma nadany „podobny” kolor. Patrzymy na retusze, a tak naprawdę przemalowania ukrywające ubytki autentycznej warstwy malarskiej, bez uzupełnienia warstwy gruntu (czyli bez założenia kitu). Widać wyraźnie, jak farba wypełnia nie tylko ubytek, ale „rozlewa” się po całej okolicy, pokrywając również zachowaną autentyczną warstwę malarską. Tak poradzono sobie z dosyć dramatycznym wyglądem uszkodzonej kompozycji.

Fot. 2.

Na kolejnej fotografii sytuacja jest podobna, ale jednak inna. Wciąż patrzymy na ubytki warstwy malarskiej. Zmiana wysokości, „obca” faktura i „ostry” brzeg pokazują zakres ubytku. Jest on jednak częściowo wypełniony masą, czyli kitem. Zmniejsza on poczucie głębokości, a co za tym idzie dramatyzmu ubytku w miejscu ważnym dla kompozycji. W słabszym oświetleniu nie zobaczymy jego rozległości, ponieważ miejscami kit nachodzi na zachowaną oryginalną warstwę malarską, podobnie zresztą jak pokrywające go przemalowanie.


Anna Lewandowska
Konserwator
Pracownia Konserwacji Malarstwa Sztalugowego