Minął rok 175. jubileuszu fotografii. Uczcijmy to!

Słowem o identyfikacji pozytywów. Wystarczy mikroskop i kilka faktów.

Odbitki z negatywu na papierowym podłożu to subtelne jedno, dwu lub trójwarstwowe struktury. Szczęśliwie kilka charakterystycznych czynników, takich jak faktura powierzchni, ton i kolor, pomaga nam w procesie identyfikacji. Nie bez znaczenia pozostaje także rodzaj i charakter zniszczeń.

Jednowarstwowe techniki cechuje matowa powierzchnia i widoczne przy 30-krotnym powiększeniu włókna papieru. Papiery solne (lata 1840–1860) o brązowym, żółtawym lub lekko czerwonym zabarwieniu blakną . Cyjanotypii (od 1880 roku do 1910) o charakterystycznym niebieskim zabarwieniu nie da się pomylić. Platynotypia (od 1880 do lat 30.) ma aksamitną fakturę i neutralny szaro-czarny ton.

Techniki dwuwarstwowe charakteryzuje pewien połysk powierzchni, natomiast przy 30-krotnym powiększeniu przez warstwę spoiwa najlepiej widzimy włókna papieru w jasnych partiach. Do tej grupy należy stosowana od połowy do końca XIX wieku technika albuminowa, wykonywana zazwyczaj na bardzo cienkim papierowym podłożu. Odbitka albuminowa z upływem czasu żółknie, a na powierzchni pojawiają się charakterystyczne krakelury – warstwy spoiwa. Innym dwuwarstwowym procesem wykorzystywanym od lat 60. XIX wieku do czasów obecnych jest technika pigmentowa (carbon print), charakteryzująca się widocznym reliefem obrazu.
Trójwarstwowe struktury zdradza obecność zarówno spoiwa, jak i białej warstwy barytowej widocznej przy 30-krotnym powiększeniu. Zaliczamy do nich kolodion, żelatynę DOP (developing-out paper) i POP (printing-out paper). Technikę kolodionu POP o błyszczącej powierzchni i charakterystycznym czerwono-brązowo-purpurowym tonie wykorzystywano od lat 80. XIX wieku do lat 20. XX wieku, kolodion matowy zaś o zabarwieniu brązowo-purpurowo-czarnym zaczęto stosować dekadę później. Stabilna w kolorze emulsja kolodionowa jest wrażliwa na zadrapania, a błyszczący kolodion oglądany we fluorescencyjnym świetle ma specyficzny, tęczowy połysk. Odbitki z emulsją srebrowo-żelatynową POP wytwarzane od 1885 do 1910 roku charakteryzuje czerwono-brązowo-purpurowy odcień, a obraz może zmieniać ton do zielonkawego lub żółto-brązowego i blaknąć. Na powierzchni odbitek żelatynowych DOP często pojawia się wysrebrzenie. Technikę stosowano od 1880 roku przez przeszło sto lat.
Poćwiczymy? Muzealne zbiory to cudowny poligon.
Dwa obiekty, pozornie identyczne, pochodzą z warszawskiego zakładu fotograficznego
Karoli & Pusch (1876–1892). Obydwa są reprodukcją rysunku Aleksandra Lessera

(1814–1884) Wit Stwosz

[modula id=”1087″]

Określenie ilości warstw podłoża oraz analiza cech charakterystycznych pozwoli nam stwierdzić technikę wykonania. Na ilustracji A widzimy błyszczące podłoże o brązowo-żółtym tonie, na całej powierzchni możemy zaobserwować włókna poprzez warstwę spoiwa (B, C), a spoiwo pokrywa siatka charakterystycznych spękań (B). Obecność spoiwa oraz brak warstwy barytowej wskazuje na strukturę dwuwarstwową. Możemy przypuszczać, że mamy do czynienia z techniką albuminową. Ilustracja D pokazuje odbitkę o zimniejszym, brązowym tonie i matowej powierzchni. Podobnie w strukturze widoczne są włókna papieru, brak zaś warstwy barytowej i spoiwa (E, F) wskazuje na jednowarstwowy proces. Z dużą dozą prawdopodobieństwa odbitkę wykonano na papierze solnym. Obydwie fotografie (DI 40540 i DI 43158) mają jeden negatyw. Charakterystyczny, ciemny i nieregularny kształt w lewym dolnym narożniku sugeruje, że negatyw został wykonany techniką kolodionową mokrą.

Dla tych, którzy chcą więcej: http://www.graphicsatlas.org/. Świetna zabawa!
Pozdrawiam
Dorota Dzik-Kruszelnicka

Myśli nieuczesane

Urlop – nawet krótki – to świetna rzecz. Można przewietrzyć umysł, dać odpocząć ciału i nareszcie porządnie się wyspać, a co za tym idzie otworzyć się na nowe wrażenia, które umysł w stanie relaksu chłonie inaczej niż gdy jesteśmy w codziennym kieracie. Jest to w każdym razie bardzo przyjemne doświadczenie. Szczególnie jeśli udaje się na chwilę oderwać myśli od np. pana Gierymskiego – jak to było w moim przypadku. Jest to jednak również czas, w którym pojawiają się różne refleksje… Ostatnio dużo się mówi i promuje zagadnienie ochrony dziedzictwa kulturalnego. Jest to pojęcie, które obejmuje coraz to większy zakres zagadnień. Chronimy dziedzictwo materialne, ale także niematerialne, jak obyczaje czy tradycje (…). Chronimy w sposób specjalny zabytki piśmiennictwa oraz w coraz większym zakresie również środowisko naturalne.

Z mojego punktu widzenia dziedzictwo związane jest z historią i naturą człowieka, chociaż nie tylko. Dziedzictwem, czyli spuścizną jest bowiem wszystko, co człowieka otacza, a co otrzymał jako miejsce swojego życia i rozwoju. Będąc na krótkim wypoczynku w naszych pięknych Tatrach, zaczęłam się intensywnie zastanawiać, czym tak naprawdę „w praniu” jest ochrona i kultura. Z różnych stron słychać narzekania na zaniedbania, na uchybienia, na bród i śmieci zalegające w różnych miejscach… Śmieci faktycznie są wszędzie. Nawet w Parku Narodowym i można nawet powiedzieć, że przyszły tam same – na butach, zresztą nierzadko bardzo drogich butach. Przyszły i nie wyszły… Śmieci będą zbierały dzieci w kolejnych akcjach „sprzątanie świata”… Super. Dorośli dają dobry przykład. „Turyści” idący od Morskiego oka odwiedzają schroniska i bary, zachowując się jak ciężarówki podjeżdżające do stacji benzynowych. Czyli tankowanie i odjazd z głośnym zawodzeniem powszechnie znanych popularnych piosenek. Bo niech się misie dowiedzą, że kultura muzyczna u nas wysoka!

Park w końcu narodowy też swoje liczne grzechy posiada. Tak więc w jednej miejscowości mamy szansę w muzeum wskoczyć w śliskie muzealne kapcie, żeby potem skręcić nogę na zaniedbanych i zdewastowanych szlakach, ślizgając się na plastikowych opakowaniach od batoników. Zmęczeni wracamy do kwatery, gdzie przyjechała właśnie rodzina z dziećmi na weekendową libację alkoholową i pragnie zabalować do czwartej nad ranem… Dziedzictwo?

Wracając do domu, skorzystałam z gościny i zanocowałam na jednym z nowych – choć mających już swoje lata, ale za to chronionych – osiedli w Krakowie. Tam też zagłębiłam się w lekturę o bezcennej stracie wojennej. Przechodziłam od rozbawienia po lekką irytację i już nie wiem, czy samą książką, czy przerwami wywołanymi kolejnymi butelkami wrzucanymi do specjalnego kontenera na szkło a ustawionego tuż pod oknem… I tak od szóstej rano do drugiej w nocy… No bo na osiedlu nie można postawić kosza tak, żeby nie przeszkadzał mieszkańcom, a i mieszkańcy jego muszą pokazać, że kultura życia społecznego jest i należy ją zaznaczyć głośnym rozbijaniem kolejnych podwiezionych w tym celu reklamówek pełnych pustych butelek… o drugiej w nocy. Książki nie skończyłam, ale doszłam do wniosku, że do tematu strat wojennych wrócić warto i to nieco bardziej na serio i coś Wam jeszcze o tym opowiedzieć.
Temat dziedzictwa kulturalnego pozostawiam zatem do dalszych – już niedługo niemal zimowych – przemyśleń.

A teraz z przyjemnością wracam do pracy nad dziedzictwem. Wiem, że wkrótce odbierze mi to spokojny sen, kiedy to w ciszy usiądę do komputera, żeby spisać rzeczy, które z trudem uzbierałam, analizując twórczość Gierymskiego.

Anna Lewandowska
Pracownia Konserwacji Malarstwa na Płótnie

Zdyszany rytm dnia…

Koleż-Anka złapała mnie na korytarzu i zapytała: „Kiedy napiszesz, co robisz? Ciągle gdzieś biegasz… Usiądź i napisz!”.

No więc piszę.

W gorączce codzienności staram się zapanować nad czasem, jaki pozostał do przygotowania wystawy Aleksandra Gierymskiego. Wydeptuję drogi i dróżki między muzeami, domami aukcyjnymi, kolekcjonerami i tymi, którzy posiadają jakiś ułamek z twórczości mistrza. Żeby poznać to malarstwo – chociażby powierzchownie – trzeba je zobaczyć, dotknąć, zrozumieć, na co się patrzy. Do takiego spotkania należy się dobrze przygotować. Gierymski zaskoczył mnie już podczas pracy nad konserwacją Pomarańczarki, ale teraz to uczucie nie opuszcza mnie ani na chwilę. Bardzo bym chciała wydobyć na światło postać tego artysty. Pokazać jego zamyśloną twarz i zapracowane, ubrudzone farbą dłonie. Przemierzam wraz z koleżankami kraj. Współpracuję z laboratorium Muzeum Narodowego w Krakowie. Poznaję i pracuję z kolegami konserwatorami od Gdańska przez Łódź aż po Katowice. Śmigają między nami pisma, maile, dzwonią telefony. Przeglądamy sterty dokumentów, dziesiątki fotografii.

A pomiędzy tym wszystkim stoję w kolejkach po bilety, spędzam godziny w pociągach, z komputerem na kolanach, chodzę niedospana, bo w hotelach często nie mogę zasnąć. Potem jest oglądanie obrazów i pojawiająca się rosnąca liczba pytań, na które trudno znaleźć odpowiedź. Codzienność…

Ten autor łamie stereotypy, do jakich przywykliśmy, myśląc o dziewiętnastowiecznych malarzach. Gierymski jest niekonwencjonalny pod każdym względem. Zmusza nas do myślenia, do pracy z otwartym umysłem, dopuszczającym wszystkie możliwości (i niemożliwości). Trzeba w sobie pokonać barierę stereotypowego myślenia o malarstwie, technice, konserwacji i historii. I poniekąd to jest właśnie najtrudniejsze zadanie, żeby świeżym okiem zobaczyć coś, na co się patrzy codziennie.

A muzeum…? Muzeum żyje własnym szybkim tętnem dnia. Przed chwilą przejmowaliśmy opiekę nad dziełami Rothki, a już szykują się kolejne wystawy, które będą pokazywane zarówno w Gmachu Głównym, jak i w kraju, a także w ośrodkach zagranicznych.

Anna Lewandowska
Pracownia Konserwacji Malarstwa na Płótnie

Biegiem do mety…

Kochani!
Czy ostatnio było coś o górach? To jeszcze będzie…

Jeśli chodzicie po górach, to wiecie, że nie wystarczy wdrapać się na jakikolwiek szczyt czy wzniesienie. Trzeba z nich jeszcze zejść. I czasem jest tak, że zarówno wejście, jak i zejście są bardzo trudne. „Trudność” góry nie musi więc być związana z jej wysokością, a ze specyfiką ukształtowania terenu, który wyrósł nam przed oczami i stopami. Rok, podczas którego ślęczę nad Pomarańczarką pozostanie w mojej pamięci rokiem pod znakiem góry…

Mirosław Falco Dąsal napisał książkę Każdemu jego Everest. Coś w tym jest… Moja góra miała nawet dwa wierzchołki, bo nie zapominajcie o naszej pracy przy Bitwie pod Grunwaldem.
Kiedy przypadł szczyt Pomarańczarki? Myślę, że w chwili, kiedy udało się ją scalić strukturalnie, a ja po raz pierwszy mogłam unieść obraz bez zabezpieczeń, choć nie bez obaw. Była to krótka chwila, w której zyskałam nową porcję nadziei, że już będzie z górki. No cóż, ale jak już wiemy schodzenie wcale nie jest łatwiejsze od wdrapywania się. Jest po prostu inne. Obciążenia są niejednokrotnie równie duże, a i o nogach nie można powiedzieć, że bolą mniej. Wyprawę można jednak uznać za sukces, kiedy człowiek cały, zdrowy, szczęśliwy, choć zmęczony dochodzi na kolację. Ja jeszcze na swoją kolację muszę chwilę iść.

Na razie skończyłam zakładać kity. W tym tygodniu zawerniksowałam obraz i zaczęłam retuszować ubytki.

Kity, jak już niejednokrotnie wspominałam, to istotny i wielokrotnie niedoceniany „drobiazg” w karcie dań, czyli puli zabiegów konserwatorskich. Źle czy niedbale założone kity nie raz drażnią oglądających swoją niedopasowaną do charakteru obrazu powierzchnią. Opracowanie powierzchni kitów na Pomarańczarce zajęło mi pięć tygodni. Bardzo się starałam, żeby wtopiły się w otoczenie. Efekty ocenicie sami. Położenie werniksu to dla mnie zawsze piękny, choć niełatwy moment. Zmienia się radykalnie optyka obrazu. Nabiera on głębi koloru, powietrza, staje się przestrzenny. Nazywam tę chwilę budzeniem motyla. To bardzo przyjemne. A teraz już retusz – oczywiście, tylko w miejscach ubytków farby. Wybrałam retusz naśladowczy. Wszyscy wiemy, że obraz dużo przeszedł. Nie chciałam dodatkowo podkreślać miejsc z „problemami”, tylko scalić kompozycję, tak, by efekty mojej pracy „wtopiły się” w oryginalną warstwę malarską. By widz, oglądając obraz mógł skupić się wyłącznie na kunszcie i zamyśle autora. Nie chciałam wprowadzać dodatkowego rozwibrowania czy rozbicia formy malarskiej retuszem graficznym. Trudność tego etapu polega na tym, że kolorystyka obrazu jest nasycona, ciemne partie mają głęboki, czysty i soczysty koloryt. Farby retuszerskie natomiast wyglądają w takich miejscach płasko i martwo. Nad ciemnymi partiami będę pracowała w świetle słonecznym, bo nie ma jaśniejszej „lampy”, która przebije się przez te niuanse. Spieszę się troszeczkę, bo tak jak kończą się wakacje, tak i lato się kończy, więc słońca będzie coraz mniej.

Anna Lewandowska
Pracownia Konserwacji Malarstwa na Płótnie

Cudowne rozmnożenie

L'Enseigne de Gersaint, Jean-Antoine Watteau, 1720

L’Enseigne – sklep z dziełami sztuki, Pierre Aveline, 1732

Grafika L’Enseigne – sklep z dziełami sztuki Pierre’a Aveline’a to miedzioryt z akwafortą na czerpanym papierze żeberkowym. Trafiła do pracowni z typowymi oczekiwaniami. Budziła umiarkowane emocje, rodziła przeciętne nadzieje. Piękna, jak duża część obiektów, z którymi pracujemy. Do tego brudna, przebarwiona, podarta, z ubytkami i załamaniami podłoża, przetarciami papieru i warstwy graficznej. I dawnymi reperacjami. Klasyka gatunku. Po dwustu osiemdziesięciu latach eksploatacji nie ma się czemu dziwić. Indyferentne nastroje trwały do czasu. No właśnie. Posłuchajcie.

Po mechanicznym oczyszczeniu lica i odwrocia przyszedł czas na kąpiele. Obiekt rozdublowano, czyli oddzielono warstwę służącą jako wzmocnienie od właściwej ryciny. I wtedy właśnie rozmnożyło się.

Fot. Kolejne etapy zabiegów konserwatorskich. Pani Wanda Głowacka-Baranowska w roli akuszerki.

Dawne reperacje okazały się bardzo szczególne. Złożyły się na nie dwie kolejne ryciny. Pierwsza, niemiecka mezzotinta na papierze czerpanym zachowała się w całości. Drugą stanowiły fragmenty osiemnastowiecznej mezzotinty utrzymanej w błękitnej kolorystyce. Tych rycin nie było dotychczas w naszych zbiorach!
Potem nastąpił szereg przewidywalnych i koniecznych procedur. Oczyszczanie z kleju, kolejne kąpiele, odkwaszanie, wzmacnianie strukturalne, podklejanie przedarć, uzupełnianie ubytków, rozprostowywanie, retusze naśladowcze… Czyli chleb powszedni.

Po okiełznaniu materialnej substancji rozmnożone muzealia opuściły pracownię. Nadszedł czas na badania zjawiska z pozycji historyków sztuki.

Pozdrawiam
Dorota Dzik-Kruszelnicka
Starszy Asystent Konserwatorski
Pracownia Konserwacji Obiektów na Papierze

Retusze i kity na wakacje

Kochani!

Pewnie jesteście na wakacjach i zasłużonych urlopach, albo się na nie wybieracie. Oby były fajne i udane!

W Muzeum praca wre. W chwili wolnej od obowiązków możecie nas odwiedzić w Sali Matejkowskiej gdzie weszliśmy w ostatnią fazę prac nad konserwacją Bitwy pod Grunwaldem. Retuszujemy wszystkie te miejsca, które wcześniej wypełniliśmy kitem i pieczołowicie opracowaliśmy faktury, ale również te miejsca, które punktowo mają powierzchniowo przetartą warstwę malarską. Obraz jest duży, a pędzle do retuszu małe. To naprawdę nie są pędzle typu „ławkowiec”. Trzeba precyzyjnie wypełnić ubytek kolorem. Jak już będziecie mogli bliżej podejść do obrazu to zobaczycie, że retusz jest wykonany kreseczką. Dzięki temu bryły i plamy kolorystyczne mają domkniętą formę, ale z bliska dokładnie widać co jest retuszem, a co oryginalną warstwą malarską. Przyjdźcie i zobaczcie jak z lupami na oczach wypracowujemy efekt końcowy.

Pomarańczarka jest zdublowana i naciągnięta na nowe „super krosienko”. Zupełnie tak jakby dostała wypasionego Merecedesa, aż oczy się śmieją. Nie jej oczywiście, a nasze. Wymyśliłam i wypróbowałam dla niej kit i zaczęłam kolejny etap nauki… Radzę sobie całkiem nieźle z zakładaniem kitów. Jednak za każdym razem jak siadam do tych prac na Pomarańczarce to wstaję z myślą, że chyba dopiero ten obraz nauczy mnie co to znaczy zakładać kity. Jak zwykle jest żmudnie i trudno… I tutaj też lupa na oczach i morze cierpliwości. A tu ciepło i morze już szumi wakacyjnie. Oj…

Anna Lewandowska
konserwator w Pracowni Konserwacji Malarstwa Sztalugowego MNW

 

Wykładamy…

Kochani !

Jak się już zorientowaliście z pisaniem przez konserwatorów są niejakie problemy i jakoś nie idzie nam to regularnie, a i o wielkie urozmaicenie tematyczne trudno. Jak do tej pory przynajmniej.

Spróbujmy więc czegoś innego. Korzystając z możliwości jakie daje blog chcę Was zaprosić na cykl wykładów związanych z obchodami 150-lecia Muzeum. Konserwatorzy również zabiorą głos. Jeżeli będziecie w Warszawie i znajdziecie czas i ochotę żeby nas posłuchać to serdecznie zapraszamy. Oczywiście zapraszamy na cały cykl wykładów, który zapowiada się niezwykle interesująco a już został zainaugurowany wykładem Dyrektor Morawińskiej.

A oto nasz – konserwatorski „rozkład jazdy” :

W ramach cyklu wykładów jubileuszowych towarzyszących obchodom 150-lecia Muzeum Narodowego w Warszawie zapraszamy na wykłady dotyczące zagadnień konserwacji i opieki nad zbiorami. Wykłady odbywają się w każdą środę w sali kinowej Muzeum Narodowego w Warszawie o godz. 17.30 (wstęp wolny).

Wykłady z dziedziny konserwacji i opieki nad zbiorami:

27 czerwca 2012
Konserwacja muzealna w świetle działań konserwatorów Muzeum Narodowego w Warszawie – Dorota Ignatowicz-Woźniakowska, główny konserwator MNW

4 lipca 2012
Czy Malczewski mógłby być Pankiewiczem? – niepowtarzalność twórcy okiem konserwatora – Anna Lewandowska, konserwator w Pracowni Konserwacji Malarstwa Sztalugowego MNW

11 lipca 2012
„Bitwa pod Grunwaldem” Jana Matejki – działania konserwatorskie dawniej i dziś –
Dorota Ignatowicz-Woźniakowska, główny konserwator MNW wraz z zespołem

18 lipca 2012
„Jak się obchodzić z dziełem sztuki” – Dorota Ignatowicz-Woźniakowska, główny konserwator MNW wraz z zespołem

27 lipca 2012
Mikrobiologia w muzealnictwie – profilaktyka i dezynfekcja – Marcin Draniak, kierownik Laboratorium MNW

1 sierpnia 2012
Określenie palety malarskiej i techniki twórcy w świetle badań materiałowo- technologicznych – Elżbieta Rosłoniec, konserwator w Laboratorium MNW

8 sierpnia 2012
Prace konserwatorskie i dokumentacyjne na przykładzie płaszcza koronacyjnego Augusta III oraz kilku innych obiektów ze zbiorów MNW – Jolanta Latkowska-Romaniuk, kierownik Pracowni Konserwacji Tkanin w MNW wraz z zespołem

22 sierpnia 2012
XVIII-wieczny haftowany ornat wykonany dla zakonu kapucynów, znajdujący się w zbiorach MNW – historia i konserwacja – Mirosława Machulak, konserwator w Pracowni Konserwacji Tkanin MNW.

Anna Lewandowska
Pracownia Konserwacji Malarstwa na Płótnie

Do dublażu!

Kochani!

W tym momencie na dwóch frontach podstawowych trwają intensywne prace przygotowawcze.

Grunwald to wciąż i nieustająco pole bitwy. Budowana jest i ubierana w złote szaty rama, a sam obraz za chwilę otrzyma część brakującej garderoby, czyli retusze w miejscach, w których kity zostały tak pracowicie wymodelowane przez koleżanki konserwatorki.

Pomarańczarka po powrocie z „pokazu dzieł odzyskanych” również przeżywa kolejną fazę intensywnego zaopiekowania. Usuwam – pozostawiony na czas pokazu – pas przemalowania. W tym samym czasie Piotr i Dorota przygotowują niezwykle starannie tkaninę, na którą obraz zostanie zdublowany. Czyli „po całości” podklejony. Przypomina to przygotowanie wielkiego plastra. Jak już mówiłam, Pomarańczarka ma „uczulenie” na temperaturę, więc w tym wypadku dublaż odbędzie się „na zimno”.

Możecie zapytać, po co dublaż, skoro płótno oryginalne nie jest uszkodzone? Ci, którzy widzieli obraz na pokazie już to wiedzą. Otóż, dublaż można obrazowo porównać do opatrunku gipsowego na złamanej nodze. Po co więc zakładać gips, jeżeli kość (a w tym wypadku płótno) jest cała? Przedstawmy to tak: kość jest rusztowaniem dosyć sztywnym, ale sprężystym dla elastycznego ciała. W wypadku obrazu (tego konkretnego) jest inaczej. Płótno, czyli kościec, jest bardziej elastyczne i „ruchome” niż krucha i wrażliwa warstwa malarska, czyli ciało. Aby pomóc ją ustabilizować, należy powstrzymać zbyt swawolny ruch płótna.

No to do dzieła!

Dublujemy w tym tygodniu!

Anna Lewandowska
Pracownia Konserwacji Malarstwa na Płótnie

P.S. Jeśli jesteście w Warszawie i macie ochotę posłuchać, co jest moim drugim „konikiem” poza Pomarańczarką, to zapraszam do MNW 4 lipca 2012 roku o godzinie 17.30 (na godzinną prezentację).

Pierwszy wpis po otwarciu

Kochani!

Znowu trochę wody upłynęło, ale…

Muzeum otworzyło swoje podwoje. Jeszcze nie na 100%, ale już jest interesująco. Kolejne stałe ekspozycje będą otwierane sukcesywnie. A Wy będziecie mieli możliwość „smakowania” ich jak kolejnych ciasteczek. Będziecie mogli również zobaczyć przez cały czerwiec, jak dalej prowadzimy prace konserwatorskie przy Bitwie pod Grunwaldem.

Opowiadałam o konserwacji Pomarańczarki w Noc Muzeów i zastanawiałam się, czy w tej rzece zainteresowanych był ktoś z Was… Nikt się jednak nie zdradził. A ja ciekawa jestem Waszych pytań. Wszelakich – „jak?”, „dlaczego?”, „po co?”, „czy zawsze tak się robi?”, „co dalej?” Czasami nawet nie zdaję sobie sprawy, co może być dla Was interesujące, a co niejasne. Często układając dla Was pokazy z prac konserwatorskich wyświetlane na monitorach, zadaję sobie pytanie, co Wy chcielibyście na takim pokazie znaleźć dla siebie. Jak urozmaicić lub wzbogacić materiał, żebyście się nim ucieszyli i zaczerpnęli tyle informacji, ile oczekujecie. Robię dokumentację z działań na bieżąco i jak woda z kranu „ucieka” z umywalki, tak i ja nie mogę już do wielu czynności powrócić i utrwalić ich na karcie pamięci aparatu. Ostatnia uchwycona w kadrze ulotna chwila, to Pomarańczarka, która podczas Nocy Muzeów budziła ogromne zainteresowanie publiczności.

Dziękuję! To bardzo przyjemne, kiedy możemy podzielić się z innymi przemyśleniami związanymi z pracą, którą wykonujemy – zarówno naszymi fascynacjami, jak i frustracjami. Dlatego z niecierpliwością czekam na informacje zwrotne od Was!

Anna Lewandowska
Pracownia Konserwacji Malarstwa na Płótnie

 

Ślimak na wybiegu

Kochani!

Wy czekacie na wieści o Pomarańczarce (taką mam nadzieję…), a ja czekam na akceptację protokołu po ostatniej komisji konserwatorskiej.

Chciałabym Wam kilka rzeczy pokazać w formie filmu, ale z tym muszę jeszcze chwilę zaczekać. Liczę, że dzięki pomocy PZU, bardzo życzliwego mecenasa, uda się nam opowiedzieć i pokazać niejedno pasjonujące przedsięwzięcie.

Ja, wspierana życzliwością i pomocą kolegów oraz kierownictwa, będę uczestniczyć w przygotowaniu wystawy monograficznej Aleksandra Gierymskiego. Pierwotnie otwarcie planowane było na początku przyszłego roku, ale różne okoliczności spowodowały przesunięcie wystawy.

To fascynujący i pasjonujący materiał, a dla konserwatora – spore wyzwanie. Niemal „dwa nagie miecze” wbite tuż „przed nosem”. Będąc nieostrożnym można między nie wpaść niczym między ostrza sieczkarni, ale można je również wyjąć i posłużyć się nimi np. jak kijkami trekingowymi.

A póki co – odsłoniłam Pomarańczarce twarz… W ogóle to już zdążyłam trochę odsłonić i to nawet trochę więcej niż trochę mniej. Jest więc szansa na popędzenie dalej z prędkością ślimaka na wybiegu. Bo czego, jak czego, ale pośpiechu to ten obraz nie lubi.

Anna Lewandowska
Pracownia Konserwacji Malarstwa na Płótnie