Cisza pomiędzy dźwiękami. Dużo było dźwięków wokół mnie. Zebrania, spotkania, omawiania, ustalania. Kolejne stacje kolejowe, kolejne lotniska. Bieg do muzeów. Rozmowy. Oglądanie. Badanie. Trzaskanie drzwi pociągu, drzwi samochodu, rygli skrzyń. Szum silników samolotu i dźwięk uderzanych klawiszy komputera, spust migawki aparatu. Kakofonia dźwięków i wrażeń. I znów plaskanie palców na klawiaturze.
Kończymy katalog. Wystawa coraz bliżej, a pytania dotyczące pana Gierymskiego wciąż płyną wartkim szumiącym potokiem. Na dużą ich część udało się znaleźć odpowiedź, ale w ich miejsce natychmiast pojawiły się nowe. Tak trudno wyzbyć się przyzwyczajeń i patrzeć jedynie własnymi oczami, jeśli się przeczytało tyle mądrych tekstów. Tak trudno pokonać barierę – najczęściej widzisz to, co wiesz. Dużo trudniej jest zobaczyć to, czego do tej pory nie wiedziałeś. A jednak wciąż zdarzają się chwile ciszy i już wiesz, że czegoś nie wiesz. Trudno jest związać dźwięki – tego, co teraz z tym, co kiedyś. Znaleźć rytm i zrozumieć. Zsynchronizować czasy i brzmienia, żeby na wystawie przybliżyć przeszłość i pokazać, jaki miała wpływ na kształtowanie czasu teraźniejszego.
Nawet sama konstrukcja ekspozycji będzie miała znaczenie. Nie wystarczy jedynie powiesić dzieła na ładnie pomalowanych ścianach. Wspaniałe malarstwo pokaże się samo, ale obrazy kryją w sobie tak wiele tajemnic, że szkoda byłoby pominąć je milczeniem. Cały czas ja i koleżanki pracujące nad wystawą czujemy się zaskakiwane i zadziwiane. Może więc uda się nam pokazać choć część tego naszego zdziwienia. W pewnym sensie pokazać człowieka i jego dzieło na nowo. Zdałam sobie sprawę, że niczego o tym malarzu, ani o jego obrazach nie wiedziałam. To bardzo ciekawe doświadczenie. Wyobraźcie sobie tylko jedną z sytuacji, jaka mi się stosunkowo nie dawno przytrafiła. Niemal dziesiąty miesiąc pracy nad wystawą. Zdołałam obejrzeć 95% obrazów. Przeczytałam mnóstwo opisów, w tym technologicznych, czyli dotyczących budowy warstwy malarskiej. Sama mam doświadczenie z malarstwem i jestem od dobrych kilku lat konserwatorem.
Aż tu przychodzi taki dzień, kiedy to okazuje się, jak stereotypowo przyglądam się obrazom. Kompozycja, kolorystyka, rysunek, harmonia tych wszystkich stosunków, faktury… Pisząc esej, stwierdziłam, że muszę sobie coś przypomnieć i przyjrzeć się jednemu obrazowi jeszcze raz.
Staję więc przed nim i ku mojemu zaskoczeniu odkrywam, że mam problem. Nie potrafię odpowiedzieć na wydawałoby się najbardziej prozaiczne pytanie i to nie to, z którym przyszłam. Stanęłam przed zagadką – jak obraz, na który patrzę został namalowany?! No cóż, powstrzymam się przed opisem uczuć konsternacji i paniki, jakie mnie opanowały. Nie pomogło szkło powiększające, czy włączone lampy chirurgiczne. Zdumienie było tym większe, że konsylium kolegów, które się zebrało również nie znalazło pewnej odpowiedzi. Na obrazie bowiem można odnaleźć tylko kilka śladów pociągnięć pędzla, trudno jasno zinterpretować, przy użyciu jakich narzędzi malarskich obraz powstał. Wydaje się, że odpowiedź w końcu znalazłam, ale cały czas robię próby, żeby potwierdzić słuszność tej teorii, albo ją obalić. Sprowokowało mnie to, żeby jeszcze raz obejrzeć wszystkie dzieła, do których mam dostęp. I wiecie co? To nie był jedyny twardy orzech do zgryzienia. Stereotypy, utarte bezpieczne ścieżki myślenia i patrzenia zakładają nam na oczy czarne okulary. Ogłusza szum informacji zalewających nas jak wysoka fala. Trudno usłyszeć pojedynczy dźwięk i ciszę, która pozwala ten dźwięk zrozumieć.
Potrzebna nam pauza.
Anna Lewandowska
Pracownia Konserwacji Malarstwa na Płótnie